środa, 25 lutego 2015

Nie oszukuj. Nie podsłuchuj.

Na pewno pamiętacie, że będąc dziećmi ciągle słyszeliście od rodziców: "nie kłam", "nie oszukuj". Wtedy miało to zastosowanie do naszych codziennych zachowań względem innych. Dzisiaj ma to zastosowanie chyba głównie w odniesieniu do nas samych. Oszukujemy się, że kiedyś zmienimy pracę na lepszą, schudniemy, nauczymy się obcego języka, zaczniemy chodzić do kościoła...lub zwyczajnie, że kiedyś będzie lepiej. Otóż nie będzie. Przez ostatnich parę dni próbowałam zorientować się w swoich uczuciach. Niby rozmawiamy i niby wieczorem zasypiamy przy sobie, no właśnie - niby. To wszystko jest nasączone taką jakby goryczką. Takim niesmakiem jaki potrafi pozostawić po sobie tylko chora sytuacja. A chorych sytuacji po ostatnim poście było parę. Najważniejsza z nich - odnosząca się do drugiej części tytułu notki - była związana z usłyszeniem czegoś co nie było przeznaczone dla Jego uszu. Osoba z którą rozmawiał nie rozłączyła się po zakończonej rozmowie i jedynie odłożyła telefon na bok. On zamiast się rozłączyć, zaczął podsłuchiwać. No to usłyszał "on się zachowuje jak idiota!". Co zrozumiał? "On jest idiotą". A to przecież są dwa różne zdania. Prawda? Czy to tylko mi się wydaje, że to są tylko dwa różne zdania? W każdym razie stało się, usłyszał. Najgorsze w tym jest to, że usłyszał to od mojego ojca. Bo to właśnie jego podsłuchał. Teraz, zamiast poprawiania naszych relacji - psują się one coraz bardziej. Ciężko jest mi słuchać nieustannych najazdów na moich rodziców, autorytarnego tonu w jakim się wypowiada względem tego co zrobiłam a czego jeszcze nie zrobiłam. Ciężko się tak żyje. Ale jeszcze myślę, jeszcze mam nadzieję....jeszcze się oszukuję.

środa, 18 lutego 2015

czemu to wszystko nie moze byc prostsze?

"Zycze Ci, zebys nigdy nie miala dziecka bo wtedy zaden czlowiek nie bedzie choc po czesci taki jak Ty!!!" Takich slow predzej spodziewalabym sie od najgorszego wroga, ale nie od wlasnego meza. Czy na pewno na to zasluzylam? Podsumujmy. Zrobilismy remont. Byly przy nim rozne schody, gory i doliny ale ostatecznie pozegnalismy sie z ekipa i weszlismy do czystego i swiezego wnetrza. No dobra, czystosc byla mocno dyskusyjna. Z powrotem przewiezlismy kartony z rzeczami i rozpoczelismy zmudne doprowadzanie naszego zycia do normalnosci. Tylko czy jeszcze kiedys bedzie normalnie? Jak tylko okazalo sie, ze internet nie dziala tak jak powinien to odbyla sie pierwsza afera. I to afera w pelnym tego slowa znaczeniu. Byly krzyki, obrazanie, lzy, cisza....a potem przeprosiny....ze go ponioslo. Pomyslalam sobie, ze w sumie to byl stresujacy czas i moze rzeczywiscie nie ma co sie przejmowac. Bylo slodko i milo....przez 3 dni. Dzisiaj kolejna afera ale z uzyciem argumentow i slow, ktorych nie wiem czy kiedykolwiek zapomne, czy wybacze. Wczoraj zrobil porzadek na stole a ja dzisiaj znowu ustawilam w tym miejscu pare rzeczy. Ot, w ferworze sprzatania i rozpakowywania pudel. Plan byl taki, ze sprzatne to jak bedziemy siadac do kolacji. Nie zdazylismy usiasc do kolacji....w ogole jej pewnie juz dzisiaj nie bedzie. Nie zdazylismy bo: najpierw rzucil rzeczami ze stolu na podloge, potem zaczal sie na mnie drzec a co sie darl? Ano, ze spaslam sie jak swinia, ze jestem glupia i ograniczona, ze nigdy juz nie pojedzie ze mna do kliniki bo nie chce kiec ze mna dzieci...i najgorsze....ze nigdy nie powinnam miec dzieci, zeby genow dalej nie przekazac. 
No i tak sie zastanawiam, czy to ma sens? Czy warto to wszystko ciagnac? Czy bede umiala byc z czlowiekiem, ktory zamiast byc najlepszym przyjacielem, staje sie wrogiem? Czy bede umiala zyc bez niego...